sobota, 30 listopada 2013

(DIY) Zrób To Sam - Śnieżynki

Spełniam prośbę jednej z czytelniczek i uczestniczek karolkowej ROZGRZEWAJKI.

W zeszłym tygodniu ukazał się post na blogu The Purl Bee (skąd zaczerpnęłam inspirację do szala - jednego z "rozgrzewaj(k)ących" elementów) z szeregiem pomysłów na własnoręcznie robione prezenty na ostatnią chwilę.

Jednym z nich są urocze białe gwiazdki:
   
zdjęcie pochodzi z tej strony
Można je "wykorzystać" jako śnieżynki na choince, takiej bardziej lub mniej tradycyjnej:


ale myślę sobie, że całkiem fajnie sprawdziłyby się także jako podkładki pod kubki, po pewnym powiększeniu, prawda?

Cały przepis wykonania znajduje się na tej stronie http://www.purlbee.com/the-purl-bee/2012/12/1/whits-knits-snowflower-ornaments.html


Nieco trudniejszy wzór i wykonanie wymagające większych umiejętności ma jeżyk:


Prawda, że słodkie są te Tuptusie?

Zdjęcie i przepis wykonania na stronie: http://www.purlbee.com/the-purl-bee/2013/2/9/whits-knits-knit-hedgehogs.html.

W razie wątpliwości w wykonaniu, służę pomocą :)

Tym samym cykl "Szkoda, że nie mam na to czasu..." uważam za otwarty! ;) :)))

Franklin w kosmosie - "Franklin i gwiezdna podróż", "Franklin i statek kosmiczny"

Autor: Paulette Bourgeois, Brenda Clark
Tytuł: "Franklin i gwiezdna podróż"
Tłumaczenie: Patrycja Zarawska
Ilustracje: Brenda Clark (pochodzą z telewizyjnego filmu animowanego Franklin i przyjaciele)
Wydawnictwo: Debit
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: 4-8 lat


Autor: Paulette Bourgeois, Brenda Clark
Tytuł: "Franklin i statek kosmiczny"
Tłumaczenie: Patrycja Zarawska
Ilustracje: Brenda Clark (pochodzą z telewizyjnego filmu animowanego Franklin i przyjaciele)
Wydawnictwo: Debit
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: 4-8 lat



Oj naczytałam się i nasłuchałam ja się już dawno, jaki to Franklin żółwik jest dobry i wartościowy. Cóż z tego, kiedy moje dzieci nie chciały tej bajki oglądać i kazały wyłączać odbiornik kiedy tylko z telewizora płynęły jej pierwsze dźwięki.

Ale przyszła kryska na Matyska i również ja doczekałam się zainteresowania Franklinem u moich chłopaków. Promocyjny pakiet nieco grubszych książeczek leży schowany z myślą o przeznaczeniu na prezent, a tymczasem Babcia U., wyciągnąwszy młodych na spacer, sprezentowała Im według zainteresowania dwie nieco cieńsze pozycje.
Na okładkach książek znajdują się "medale" potwierdzajace wartość opowiadań - "Mam dziecko Super Produkt 2004", "Hit 203 Mamo to ja", "Mam dziecko Super Produkt 2007".
Po przeczytaniu tych dwóch książeczek mogę stwierdzić, że faktycznie coś w tym Franklinie jest. Fajny z niego gość. Jest miły, ale jednocześnie taki ludzki, gdyż ma swoje gorsze dni, grymasy, jak każde dziecko, nadal jednak pozostaje pozytywnym bohaterem i miłym żółwikiem.
"Franklin i gwiezdna podróż" to podróż w krainę wyobraźni. Franklin i jego siostra żółwinka, zostają sami wieczorem z ciocią, którą Franklin uwailbia. Mają ogladać przez telskop gwiazdy, ale pogoda niestety pokrzyżowała im plany. Ciocia wymyśla więc zabawę w podróż międzygwiezdną i międzyplanetarną, a jako planety "występują" pomalowane i ozdobione na ich podobieństwo piłki. Sama muszę przyznać, że pomysł który podsuwa ta książeczka na zabawę dla dzieci jest świetny!


Z kolei "Franklin i statek kosmiczny" ma bardziej psychologiczną wymowę. Żółwik i jego koledzy mają swój domek na drzewie, kóty służy im za pojazd kosmiczny. Na kolejną zabawę zgłaszają się wszyscy przyjaciele oprócz ślimaka, który woli grać na harmonijce. Po namowie jednak dołącza do reszty. Zabawa trwa w najlepszze, ale Franklin, jako dowódca statku, ciągle nie pozwala ślimakowi grać... Co się dzieje? Rozczarowany ślimak niepostrzeżenie opuszcza towarzyszy, którzy po zorientowaniu się co się stało, są oburzeni, ale ruszają na poszukiwanie kolegi.

- Lubię się z wami bawić, ale lubię też grać - powiedział ślimak.
- Przepraszam ślimaku. Nie pomyślałem o tym - odrzekł żółwik. -
Czy dałbyś nam jeszcze jedną szansę?

To sytuacja konfliktowa, która często zdarza się wśród dzieci, kiedy jedno o silniejszej osobowości decyduje co ma robić reszta. Rozwiązanie podane w książeczce jest proste - Franklin przeprasza kolegę i ślimak wraca, a dalsza zabawa toczy się przy dźwiękach harmonijki. W życiu nie zawsze tak się udaje, ale sytuacja może dać do myślenia dziecku i w razie konfliktu, można ją dzieciom przypomnieć.

Podsumowując, stawiam na Franklina :)

Bierzemy udział w wyzwaniu czytelniczym Magdalenardo "Odnajdź w sobie dziecko".

piątek, 29 listopada 2013

Przedandrzejkowa impreza na sali



zdjęcie pobrane z tej strony


Czy zdarzyło się Wam być poproszoną (tak, kieruję pytanie do kobiet/dziewczyn) do tańca przez najprzystojniejszego mężczyznę/chłopaka na sali???

A było to tak.
Przyszłam na imprezę ze swoim partnerem. Tańczyło i bawiło się nam razem dobrze do jakiegoś momentu. Ale nagle, w trakcie jakiegoś wcale nie takiego szybkiego utworu okazało się, że jestem wyższa od niego. Mimo, że utwór był rytmiczny, starałam się dotrzymać kroku tancerzowi podczas tych obrotów, przewijań itp. figur.
No tak, tańczyć lubię, ale nie uważam się za Katarinę Witt parkietu...
Wyszło na to, że moje szpilki i ja tworzymy 20 centymetrowy nadmiar nad partnerem, który bezceremonialnie zostawił mnie na środku samą, przerzucając się na bardziej filigranową sztukę. Dobrze, że to był już koniec piosenki.

Wkuta ruszyłam pod ścianę, ale zanim usiadłam, zdążyłam kątem oka zauważyć, że z grupy męskiej woła mnie ręką jakiś fajny kudłacz.
"Nie", pomyślałam, "za nic w świecie, męski rodzie".

Ale zanim zdążyłam zrobić sobie lifting kości policzkowych zaciśniętymi pięściami, już stał przede mną i wyciągał rękę.
Cóż było robić, kiedy taki ładny był....

uuuu nanana
Utwór zaczynał się dość niemrawo uuuu nanana  staliśmy na środku wśród innych uuuu nanana reszta też czekała na żywsze rytmy uuuu nanana
Fajnie się z nim rozmawiało uuuu nanana trzeba było się trochę poruszać uuuu nanana ale nagle zaczęłam czuć, że drętwieje mi prawa ręka. Palce zrobiły się już sino-blade (uuuu nanana), towarzyszył temu ucisk i nieprzyjemne wrażenie (uuuu nanana). Na szczęście towarzysz zauważył niepokojące objawy i zaproponował (uuuu nanana), żebym się położyła na podłodze.
Chyba nogi muszą być wyżej? - skonsultowałam szybko problem i pozycję z przyjaciółką, która również była na tej imprezie (uuuu nanana) i wyszliśmy do drugiego pomieszczenia.
...uuuu nanana...
Poczułam, że jeśli natychmiast nie zmienię pozycji to będzie ciężko odwrócić ten stan odrętwienia i niedokrwienia, i może być bardzo źle... uuuu nanana... dobiegało jeszcze zza drzwi.
uuuu nanana... rytmy w końcu przyspieszyły a ja zmieniłam pozycję ...
Odrętwienie czułam całkiem namacalnie...
uuuu nanana
Z zamkniętymi oczami poczekałam, aż odrętwienie minie.

.........

Otworzyłam oczy, wzięłam koc, laptopa i zacząłam pisać.
Dlaczego jak śpię, to mi się to zdarza?

28.11.2013 r.


Tym, które/rzy zamierzają bawić się w Andrzejki życzę szampańskiej zabawy i dobrych emocji. Niech ta magiczna noc przyniesie odmianę losu w tym wymarzonym kierunku.

A o tym, jak zostałam poproszona do tańca przez najprzystojniejszego faceta na sali na jawie opowiem może innym razem?... ;)

środa, 27 listopada 2013

O miłości dziadków do wnuków

Wszystkim miłym czytelnikom tego bloga składam serdeczne podziękowania za życzenia urodzinowe dla Małego O.



Uroczystość miała miejsce w sobotę, uczestnikami byli dziadkowie, rodzice i brat. Ale już następnego dnia, czyli w niedzielę, jubilat dopytywał się kiedy ma urodziny i nie przyjmował do wiadomości, że tak naprawdę to w poniedziałek. "Dobra, nie będę się z koniem kopała" pomyślałam i stanęło na tym na czym stanęło, dzięki temu dyskusja ucichła.

Ale chciałam się tutaj nieco rozpisać o tym, jak bardzo dziadkowie są zakochani w swoich wnukach...

Otóż wiadomo, że często gęsto jest problem co tym wnukom "z okazji" kupić. Zabawek mają więcej niż w sklepie, podsuwam pomysły z ubraniami, bo wiadomo, że chłopaki rosną i rosną i rosną...
Jednakowoż zainteresowania Małego O. zmieniają się i ostatnimi czasy rozmiłował się był młodzian w zegarach, obrotomierzach i biegach czyli akcesoriach samochodowych.
Zaproponowałam dziadkom, że jakby mieli dojście do zegarów z samochodu (tj. komplet prędkościomierz+obrotomierz) to byłoby super.
Babcia U.  rzekła "Ten pomysł jest wart wszystkich pieniędzy", a jak wiadomo piniondze to nie fszystko, więc Dziadzia I. dostał delegację na szrot i wio.

Jak się później, tj. tuż przed przyjęciem, okazało pierwotnie łup miał postać całej deski rozdzielczej...
Ale że Babcia U.  zdrowym rozsądkiem stoi, toteż Dziadzia dostał ponowną delegację i przywiózł już tylko pół deski rozdzielczej odciętej piłą i kierownicę z przekładniami...

Tata Obe i Wuja Jadek mają teraz czas, by zegary wydłubać i osadzić w jakiejś bardziej dostępnej formie.
Dodam, że jubilat prezentu nie widział, i całe szczęście, bo bym musiała jeszcze z TAKIMI elementami żyć W SALONIE;)

(dygresja narratora: Trochę mnie ten czas wolny od blogowania rozleniwił. A już się bałam, że jakieś uzależnienie od "pulpitu nawigacyjnego" mam...)

Jako wisienkę na torcie:


a jakże!, z Angry Birds, dodam, że dotychczasowa kolekcja Małego O. liczy:

- 10 prędkościomierzy;

- 4 obrotomierze od samochodu z napędem diesla;

- 6 obrotomierzy od samochodu z napędem benzynowym;

- 1 obrotomierz od Ferrari, jak mniemam, gdyż ostatnia wartość to 15; jeśli uwzględnimy standardowy przelicznik x1000 obr/min to daje nam 15 000 obrotów na minutę. Chyba to jednak Ferrari;

- 2 wskaźniki temperatury wody w chłodnicy,

- 11 biegów.

Nie policzyłam tutaj tych "nieudanych" elementów lub elementów wyposażenia, co do których Mały O. wyraził krytyczną opinię w trakcie przygotowania i są nieskończone.
Bogu dziękować, że wszystkie one są w formie klasycznej, tj. narysowane na kartce papieru lub tektury i wycięte...

Jak w weekend będzie światło to uwiecznię je aparatem, bo w tygodniu wracamy do domu już po zmroku.

Życzę udanego, dobrego i miłego końca tygodnia!

środa, 20 listopada 2013

Tylko dla kibiców

Ciii szaaa,

znalazłam rozwiązanie problemu, aby polska reprezentacja w piłkę kopaną nie przegrywała meczy...
Może remisować - jak wczoraj z Irlandią.

Warunek jest JEDEN:

meczu NIE MOŻE komentować Dariusz Szpakowski.



(Jest to wniosek poparty wieloletnimi analizami).

To ja powiedziałam.
Zapamiętajcie, a nie pożałujecie ;)

wtorek, 19 listopada 2013

ZAPROSZENIE NA CHARYTATYWNY WIECZÓR KABARETOWY - 5.XII. - 19:00 - Kinoteatr Apollo




Korzystając z czasu antenowego gorąco zapraszam

5.XII. (czwartek)
na godzinę 19:00

do kinoteatru "Apollo" w Poznaniu

na

Charytatywny Wieczór Kabaretowy

z udziałem
Kabaretu Czesuaf i gościnnie Kabaretu K2


wieczór poprowadzi Mieczysław Hryniewicz


atrakcją wieczoru będzie licytacja

torebki Małgorzaty Kożuchowskiej

i

kolczyków Krystyny Jandy



Bilety można nabyć:

Cena: 29 PLN

Organizatorem jest Stowarzyszenie na Tak, a celem zebranie pieniędzy na paliwo na dowóz osób niepełnosprawnych na rehabilitację.

Akcja zbiórki pieniędzy na paliwo odbywa się pod hasłem "Litr paliwa zamiast piwa" m.in. na stronie
www.litrpaliwa.pl

oraz na FB.


W trakcie wieczoru będzie można kupić breloki wykonane przez podopiecznych Środowiskowego Domu Samopomocy "Kamyk" oraz uczestników OrangeDay, m.in. takie jak te:




 ale będą też duuuużo piękniejsze :D


Czy czytamy lektury?

W zwartej formie prezentujemy odpowiedź na pytanie zawarte w ostatnich Dyskusyjach dotyczące klasyki.
Oczywiście, czytamy czytamy, oj czytamy...

Ale wolimy ekranizacje ;-))


Sławomir Grabowski, Marek Nejman "Podróż po mapie"

Autor: Sławomir Grabowski, Marek Najman
Tytuł: "Podróż po mapie"
Ilustracje: Marian Stachurski
Wydwnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 1980
Liczba stron: 22
Wiek dziecka: 6-10 lat


Mieliśmy pewien problem do rozwiązania: jak wytłumaczyć dziecku, że jak się jedzie na górę mapy, to tak naprawdę jedzie się w dół... Tłumaczenie w terenie, na globusie nie wystarczało. Temat wracał i pomimo wrażenia, że starszy zrozumiał o co chodzi, po kolejnych pytaniach wrażenie pryskało, a pozostała pewność, że dziecko jednak nie pojmuje sedna sprawy...

Przy okazji jednej z poprzednich lektur, trafiła mi w ręce kolejna książeczka z dzieciństwa. I pomyślałam wtedy, że może dzięki niej uda się oświecić umysł sześciolatka. Właśnie zrobiłam test sprawdzający... - chyba zrozumiał.

"Podróż po mapie" to raczej męska lektura. Tak czuję, bo z perspektywy lat, pamiętam że nie za bardzo mnie ona "kręciła", a moją uwagę przykuwały raczej ilustracje, na przykład taka:



Wiem, w porówaniu do współczesnych iskrzących się kolorami książeczek dla dzieci, to skromna paleta, ale chyba nie o to chodzi, żeby walić po oczach, prawda? Czasami mniej, znaczy więcej.

Główny bohater to chłopiec, który pracuje na latawcem, ale mama prosi go, żeby pozamiatał liście, a on nie ma na to ochoty. Trafia przypadkiem w pracowni na mapę. Przypomina mu ona abstrakcyjny obraz, który widział kiedyś w galerii. Mapa przemawia do niego i zabiera w podróż w wyobraźni. Dzięki tej wyprawie, chłopiec zapoznaje się ze znaczeniem legendy - błękitne plamy i nitki, czarne i czerwone linie, niebieskie kreski, zielone, żółte i brązowe pola. Podróż znad morza w góry przebywany w ciągu kilkunastu minut korzystając najpierw z latawca, później z samochodu. A na koniec dostajemy małą nauczkę dotyczącą ekologii - chłopiec sprząta liście, bo mapa chce być mapą czystego kraju.
"Czy na tobie widać śmieci, mapo?" - zapytał po chwili.
- Śmieci?  Nie chcę o nich nic słyszeć! Chcę być mapą czystego kraju. Przecież wystarczy, że każdy sprzątnie swoje podwórko..."
Jak na początek lat osiemdziesiątych zeszłego wieku jak to brzmi nowatorsko! Takie przesłanie w książeczce dla dzieci???

O tak, takich rzeczy uczyć trzeba od małego! Pozwolenie na każdy mały papierek rzucony na ulicę, to sterta śmieci ukradkiem pozostawiona w lesie. Ja swoje dzieci uczę, żeby śmieci wyrzucały do koszy lub zabierały z sobą. Nie akceptuję takiego zachowania, a nawet proszę, żeby uprzątnęli coś co leży na ich drodze, chociaż tego nie rzucili.

Jak człowiek sobie uświadomi, co z mentalnością ludzi zrobił system rządzący aż do końca tychże lat osiemdziesiatych, to prawda jest taka, że nawet kilka pokoleń nie wystarczy, żeby nauczyć społeczeństwa szacunku dla przyrody, odpowiedzialności za swoją własność i cudzą, czyli poszanowania cudzej własności.
System, który wszystko uwspólnił pod hasłem "to jest nasze wspólne", spowodował bowiem, że "nasze" oznacza tak naprawdę niczyje. I trudno się dziwić, że ludzie wchodzą na czyjąś własność (np. nieogrodzone pole), skoro tej własności nigdy się nie nauczyli mieć.
To takie moj, wspólne z Teściem, przemyślenia polityczno-społeczno-własnościowe...

A wracając do książeczki: to dobry wstęp do nauki geografii:)
Przeczytane w ramach wyzwania czytelniczego "Odnajdź w sobie dziecko".

niedziela, 17 listopada 2013

Jesienne porządki w domu i ogrodzie ;)

Bilans soboty:

1) ogród:
  • zasadzone maliny przywiezione 2 tygodnie temu od Dziadków;

  • zasadzone dwie trzmieliny coloratus na odcinku 2 metrów, co związane było z obróbką ziemi, tj. wyyyyciągnięciem korzeni brzóz przerastających od sąsiada i kłączy perzu;

  • poutykanie pozostałych cebulek tulipanów, narcyzów i krokusów między trzmielinami;
3) "lompiarnia":
  • trzy prania - kolorowe, czerwono-fioletowo-pomarańczowe, białe;

  • trzy worki próżniowe z letnio-wiosenną odzieżą załadowane i odessane;

4) sypialnia:
  • porządki na komodzie;

  • wycofanie do garderoby dwóch kartonów z zastawą obiadową;

czyli porządki po roku zrobione ;)))

Tym sposobem powstało miejsce dla stolików nocnych schowanych w kartonach za łóżkiem i lampek nocnych kupionych rok temu :D Lampki właśnie podczas ładowania kartonów znalazłam i się ucieszyłam, że coś takiego mam.... Mam, bo kupiłam...

Zatem po stronie Małpożonka:
- załadowanie nadwyżki desek podłogowych na strych;
- rozłożenie ww. stolików.
I tu mała dygresja: jak ja mówię "rozłóż łóżko", to mam na myśli doprowadzenie do stanu kiedy można się w/na nim położyć. Tymczasem MM bierze śrubokręt i rozkłada do stanu transportowalności...

Małpożonek, mówił coś o "motywacji". Hmmmm, "a kto mnie motywuje?", zapytałam. Sama się motywuję przez 365 dni. Stąd te efekty ;) :)))

Dobrze, że moja druga połowa nie jest pedantem i nie strzela fochów za bałagan w chacie. Rozumie, że nie jestem w stanie zapanować nad tą materią. Kocham Go między innymi za to :D

sobota, 16 listopada 2013

...już nie ma dzikich plaż... nad Jeziorem Powidzkim...

Jak zapowiadałam, kilka słów o niezwykłych okolicznościach przyrody, w których miałam okazję przebywać tuż przed ostatnim weekendem październikowym.

Kilka faktów - Powidzki Park Krajobrazowy - około 90 km na wschód od Poznania, najczystsze jeziora Wielkopolski wokół, największe jezioro, Jezioro Powidzkie z linią brzegową o długości 34 km, piękne lasy, w pobliżu jednostka wojsk lotniczych. Nieco informacji o parku dostępnych jest tu, a tu ciekawa baza o innych obiektach w Wielkopolsce.

Historycznie-rodzinnie: to miejsce, w którym służbę wojskową odbywał mój Tata. Potem służył w Ślubowie na Mazurach. Tam daleko byłam, w Szczytnie mieszka bowiem Ciocia Basia, żona mojego ojca chrzestnego (świętej pamięci...). Tu blisko, nawet bardzo, w zasięgu godziny jazdy, jak dotąd nie. Podróż nieco sentymentalna w głębi duszy, bo faktycznie wyjazd służbowy.

Tak było dnia piewszego:





na horyzoncie wieża kościoła w Powidzu...










widok z balkonu pokoju hotelowego MNK



I trochę detali, które jednak wymagały innej oprawy.

Czy woda czysta?

Odp: widok z pomostu:



Na taki widok, w mojej głowie od razu słyszę piosenkę Ireny Santor ... już nie ma dzikich plaż...




 Tutaj trochę pokombinowałam z programem - miał być detal i nastrój:


A pogoda zaczynała nam mówić "wracajcie do pracy" ;)



I jeszcze ostatni rzut oka na jezioro zza ogrodzonego terenu ....



i do pracy.

A rankiem, o świcie, kiedy ja z niedoschniętymi włosami rozgryzałam w łóżku 'foundation single crochet', aby go użyć do szalika z planowanego wówczas candy, koleżanki w oparach mgły wstającej nad jeziorem ćwiczyły jogę.

Poniższe zdjęcia są autorstwa Małgosi i Gosi:




















Gosia, koleżanka z Warszawy, przed powrotem planowała odwiedzić ciekawe miejsca w okolicach. Myślała o Licheniu, ale proponowałam Jej raczej klasztor w Lądzie.

Zabytkowy zespół pocysterski, miejsce historyczne, o prawdziwych walorach poznawczych.
Nie Licheń, w którym byłam dwa razy: pierwszy zanim zaczęto budować bazylikę. Wtedy głowną atrakcją była Golgota i stary kościół. I potem czyli teraz, kiedy jest to dla mnie przykład złego gustu i ... hmmm... pokaz samouwielbienia dobroczyńców. Te tablice fundatorów to dla mnie błazenada. Ale przede wszystkim to miejsce tam jest brzydkie. Nie wiem, ile trzeba było ofiarować na budowę i czy za tablicę osobno? Sama wpłacałam składki na budowę, ale do głowy mi nie przyszło zeby sobie tablicę ufundować. A jeśli nawet wpłaciłam tyle co "fundatorzy", kto wie, to czemu nie mam swojej pamiątki?
Phi. Nie mam żadnego żalu i zazdrość mnie nie ściska, tylko PO CO TO? Nie wystraczyłyby księgi rachunkowe lub baza internetowa ofiarodawców?

poniedziałek, 11 listopada 2013

Koniec, kropka, skończyła się szopka - post mimo wszystko patriotyczny

Referendum pod hasłem "Ratujmy maluchy i starsze dzieci też", pod którym podpisałam się i za którym agitowałam na stronie niniejszego bloga nie odbędzie się. Dziesięcioma głosami przeciw władza ustawodawcza, czytaj Sejm RP, zagłosowała w piątek przeciwko.

Prawie milion głosów zebranych za zorganizowaniem referendum ogólnokrajowego.

Nie będę drzeć tu szat.

Miałam nadzieję, że się jednak uda doprowadzić do tego głosowania nad przyszłością naszych dzieci. I to nie tylko tą przedszkolną, ale również tą aż do matury. Bo z całą świadomością i przy przytomnych zmysłach przeczytałam wszystkie punkty, pod którymi się podpisałam. I hasło "pełen kurs historii" to nie była dla mnie gra polityczna, ponieważ obserwuję, czytam i słucham nie tylko media, ale też swoich znajomych których dzieci już pozdawały maturę. I słyszałam też wiosną-latem o planach reformy nauki historii w szkole. Za rok pierwsza klasa, ale za osiem liceum i interesuje mnie też
czego się będzie uczyć moje jedno i drugie dziecko nie tylko w perspektywie roku czy dwóch.

I nadal nie jestem fanką teraz już św. pamięci wiceprezydenta Frankiewicza, którego się wysławia, a który, świetnie to pamiętam choć własnych dzieci jeszcze wtedy nie miałam, pięknie zaczął likwidować przedszkola w Poznaniu "zaczynając" od takiego jednego w samym centrum miasta. Ach, likwidujmy ustawowo szkoły, to wtedy klasy liczące do 25 uczniów - co też będzie ustawowo gwarantowane - będą chodziły na 3 zmiany. Za moich czasów liczące 36 osób klasy tak chodziły. Na ludzi wyrosły, jednakowoż.


dokumentu pochodzi z tej strony

Prawie milion podpisów to i tak mało. Zimno policzyła, że prawie 4 miliony liczą roczniki 3-12 latków. A gdzie roczniki 12-18 latków, których też to referendum dotyczyło?!

Nie dziwi mnie to, że nasze dzieci mają chodzić do szkoły w wieku 6 lat skoro na świecie dzieci chodzą w wieku lat 5.
Różnice emocjonalne i zdrowotne między 3 i 4 latkiem, a następnie 4 i 6 latkiem, sama widzę i ich doświadczam. Między dziewczynką urodzoną w styczniu (bratanica) i chłopcem w listopadzie tego samego roku (Mały O.) też są ogromne. Są wręcz niebagatelne, to jest takie, których nie można bagatelizować. Ale się je bagatelizuje w światowym stylu.

Kiedy mój rocznik zaczynał edukację w szkole podstawowej "wisiała nad nami groźba" dziesięciolatki. Takie były pomysły na edukację na koniec lat 70tych.  Do tego nie doszło. Stety lub niestety. Moja droga przez państwową szkołę była więc prosta  i niereformowalna organizacyjnie. Jedyną reformą jaka zaszła i jakiej byłam świadkiem i uczestnikiem, to była reforma myślenia, bowiem w 1989 roku mieliśmy wolne wybory, ale już wcześniej dzięki pieriestrojce zaczęły trafiać do powszechnego obiegu książki i informacje dotąd zakazane i skrywane. I to było piękne.

Cóż, przyjmuję tę decyzję z pokorą. Biorę ją na siebie, i z nadzieją, a nie obawą, czekam na to, co mnie spotka.
Mam nadzieję, że podołamy z mężem kiedy nasz pierwszo-, czy drugoklasista będzie chodził na 11 do szkoły.
Bo zastanawiam się nad jednym: skoro mamy rozdział podstawówki i gimnazjum, skoro dzieci młodsze mają czasem nawet swój osobny budynek, to dlaczego nie można zorganizować zajęć tak, aby te młodsze, mniej wytrzymałe na zmęczenie nie kończyły o 17? A następnego dnia zaczynały o 8. I dziękuję pani nauczycielce, która z wyrozumiałością nie zadaje na taki następny dzień.
Pięknie. To może więcej tak skonstruowanych planów lekcji, to dzieci jeszcze mniej będą miały zadawane do domu?
Muszę to jeszcze przemyśleć, bo zrazu mnie to oburzyło, ale teraz gdy stukam po klawiaturze odkrywam, że to MA pewien sens. I zanim zbiorę się, żeby "zrobić awanturę" w szkolę zastanowię się dobrze, po której stronie barykady stanąć...
W końcu niech szkoła nie tylko "realizuje program", ale niech także uczy! W szkole, a nie w domu.

Bo mam nadzieję, że gdy przyjdzie do odrabiania lekcji w domu, to będę potrafiła moim dzieciom pomóc, jeśli będzie taka potrzeba. Gdyż boję się, że mogę się gapić jak stroka w gnat w zadania na stronie książki. Mimo, że mam wyższe wykształcenie.  No tak, ale wykształcenie nie świadczy o inteligencji, prawda? Czasem potrzebny jest zdrowy, czytaj: chłopski, rozsądek.
Przyznam, że boję się testowego systemu sprawdzania wiedzy, bo zanim przestawiłam się na taki na studiach, zaliczałam bańki jedna po drugiej. Niepotrzebna była mi wiedza co kto ma i czym się różni. Potrzebna była wiedza a'la tabelka: ten ten ten ma, ten ten ten nie ma. ZZZ - zakuć zdać zapomnieć.

Mierzi mnie to, że edukację spłyca się pod hasłem wyrównywania szans. Zakazuje zajęć dodatkowych pod sztandarami przedszkola za złotówkę; okraja kurs historii w szkole. Efekt tego poziomu historii (o której też było w refendum) jest taki, że Schleswig-Holstein to duet projektantów mody.
A maturzysta nie wie co to pikle, na ten przykład.

Nie będę się czepiać. Chcę tylko pokazać, że żeby wyjść ze szkoły na człowieka, trzeba chyba iść swoją drogą. Nie patrzeć, co państwo może Ci dać, ale co Ty możesz zrobić dla siebie, czyli w perspektywie, dla państwa. My jesteśmy tym państwem, proszę szanownego Państwa. I "róbmy swoje" (... to moje ulubione hasło).
W sobotnie południe prowadziłam samochód i wybitnie nie słuchałam tego, co mówią do mnie dzieci. Całą swoją uwagę poświęciłam dyskusji w Radiu Merkury podsumowującej polityczne wydarzenia minionego tygodnia i rozmowie prowadzącej pani redaktor, z głównie dyrektorkami szkół, na temat referendum.
Uderzyły mnie dwie sprawy:
Pierwsza: podsumowanie pań dyrektor, że jeśli ktoś miał złe doświadczenie z własnej szkoły ten nie będzie współpracował ze szkołą teraz gdy ma w niej dzieci, tylko stoi po stronie krytykantów.
Drugie: "nasi rodzicie przychodzą i własnoręcznie remontują sale" (cytat nie dokładny, ale oddaje sens tej wypowiedzi).

No to ja się pytam: czy to jest szkoła prywatna rodziców czy państwowa?
I gdzie są pieniądze na reformy, które się non stop wprowadza. System jak z głębokiej komuny - baza i nadbudowa. Tyle, że baza na działać od zaraz, a nadbudowa stale nie nadąża za potrzebami tych na dole.

Chociaż akcja "Ratuj maluchy i starsze dzieci też" była dla mnie akcją przeciwko całości aktualnego systemu edukacji w Polsce, może dobrze się stało, że referendum nie będzie, bo wątpię żeby Polacy potrafili zagłosować nogami. Niechęć do jakichkolwiek wyborów i głosowania jest w naszym narodzie wadą genetyczną. Ale kocham Cię Polsko, choć nieodmiennie jesteś papugą narodów. I nie rozumiem jaką drogą zdążasz...


Dziękuję bardzo za uwagę.







"Czy wie kto, jak wygląda STO?"

Tytuł: "Czy wie kto, jak wygląda STO?"
Tłumaczenie: Marek Karpiński
Ilustracje pochodą z bajki animowanej "Kubuś i przyjaciele" wytwórni filmowej Disney
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2009
Stron: 32
Wiek dziecka: 3-6 lat


Książka pochodzi z serii "Klub książek Kubusia Puchatka". Przyznam się bez bicia, że nie przepadam za książeczkami, które wykorzystując popularność oryginalnej bajki przedstawiają inne tzw. dalsze przygody znanych i lubianych bohaterów.

Taki przypadek mamy tutaj. Fabuła tej ksiażki nie ma bowiem nic wspólnego z "Kubusiem Puchatkiem" czy "Chatką Puchatka" A.A. Milne.
Ale oddaję sprawiedliwość marketingowi Disney'a i oficjalnie stwierdzam, że jeśli chodzi o walory edukacyjne, książka jest wartościową pozycją.

Razem z Maleństwem, które przypadkiem słyszy Krzysia odliczającego "STO, STO szukam!", dziecko ma okazję poznać liczby od 1 do 10. Dobrze jest zaangażować pociechę podczas czytania bajeczki i poprosić, by dziecko samo liczyło pojawiające się kolejno liczby: jeden, jak jedyny w swoim rodzaju Tygrysek; dwa, jak dwa buty Krzysia; trzy, jak trzylistna koniczyna itd.

"Czy wie kto, jak wygląda STO?" to opowiastka, która może się podobać dzieciom, szczególnie jeśli lubią i oglądają przygody Kubusia Puchatka. Natomiast w konfrontacji z prawdziwymi przygodami i oryginałem Milne może się okazać, że zwycięzcą będzie... właśnie kolorowa, lecz daleka od pierwowzoru bajka. Ale uszy do góry - jeszcze będzie czas na "prawdziwego Puchatka"!

Bierzemy udział w wyzwaniu "Odnajdź w sobie dziecko".

niedziela, 10 listopada 2013

Urodzinowa ROZGRZEWAJKA u Karolków

Trzeciego listopada minął rok od kiedy istnieje ten mój zakątek w wirtualnym świecie.

Od dłuższego czasu rozmyślałam jak by to uczcić i wymyśliłam. Trochę to trwało, ale dlaczego tak długo wyjaśnienie znajduje się w pkt. 1. Wymyśliłam nie "candy", czyli na słodko, tylko rozgrzewajkę.


Jesień za oknem w pełni, więc żeby się nieco cieplej poczuć, przygotowałam dla chętnych miłośników zakątka Karolków taki oto komplecik:

1. szal własnej roboty - inspirację zaczerpnęłam ze strony bloga Purl Bee i uznałam, że ten kolor chyba nie będzie taki zły. Co prawda widzę, że na ulicach i w sklepach pojawiły się szale kominy w innych barwach, ale nie każdemu może fiolet lub łosiotr, tudzież zgniły brąz vel musztardowy pasować do buzi, prawda? Dzieło rozpoczęłam w niezwykłych okolicznościach przyrody dwa tygodnie temu - napiszę o nich niedługo - a wykonanie trwało 16 dni. Dla ozdoby może być na nim kwiatek. Wersja męska - oczywista bez kwiecistych ozdobników.

2. naleweczka aroniowa roboty Dziadzi I. Przepis od lat wykorzystywany i sprawdzony. Pojemność 0,5 l.

3. nalewka pigwowa - Novum Annum Dominum 2013 - roboty Babci U. Pojemność 0,25 l. Podobnie jak aronia, owoce pochodzą z własnej działki czyli z RODOS. Mocna jak zajzajer. Mix na bazie spirytusu i wódki :) Rozgrzewa do czerwoności :P
Jednocześnie przepraszam językowych purystów, że nie końcówkuję prawidłowo, ale łacinę miałam na dwóch pierwszych semestrach ponad 20 lat temu ;P

4. kalendarzyk na rok 2014 - a nuż się przyda?



Do kompletu dołożę próbki kosmetyków nawilżających antyalergicznych, bezzapachowych.



Szanowni Państwo, czekamy na chętnych zziębniętych do 6 grudnia do godz. 16:00.

Tego dnia wieczorem, najpierw Karolki wytypują między sobą losującego poprzez wyliczankę:

"Panda bomba do piwnicy, chytko jet napisane, esoes, budny pies, tu go nie ma, a tu jet"

a następnie wylosują systemem tradycyjnym, to jest przez losy, szczęśliwca :D
The winner takes it all.

Są, rzecz jasna, pewne warunki tej jesiennej promocji:
1. Miło by było, aby chętny zapisał się do obserwatorów tego bloga, jeśli jeszcze nie jest zapisany.
2. Jeśli kto ma własnego bloga, wkleić u siebie powyższy banerek. Jeśli bloga nie ma, to trudno - nie podłączy - ale może udział brać, oczywiście.
3. Pod tym postem zgłosić chęć posiąścia owych rozgrzewajek, w przypadku niemania bloga podając swój emil korespondencyjny.

No to start.

Mam nadzieję, że nie zniechęciłam nikogo :) wręcz przeciwnie.

Cieszę się bardzo, że grono obserwatorów powolutku, lecz stale się powiększa. Dziękuję wszystkim za komentarze i dobre słowa, które pozostawiacie tutaj. Zapraszam dalej i życzę powodzenia! :)))

Jak oszukać jesień?

Bardzo łatwo.

Wystarczy wysadzić rośliny cebulowe wiosną, i oto jesienią, mamy następujący efekt za oknem:


W zeszłym roku o tej porze miałam fioletowe hiacynty.



Jak wypatrzyłam, że zaczynają kwitnąć, to po poradzie Mamy zatachałam donicę do domu i żeby nie była taka surowa owinęłam ją papierem ozdobnym. Ciepło jednak spowodowało, że kwiaty nie rozwinęły się do końca i zaczęły zasychać.

W tym roku niech cieszą oko na zewnątrz. A to co w tle wyłazi, to minaturowe narcyzy, hihi.
Może do świąt zakwitną?

A na inne sposoby uprzyjemniania sobie jesieni zapraszam dziś wieczorem :D Czeka niespodzianka!

wtorek, 5 listopada 2013

Pamiętamy ... przemijamy

 

Motto - Ewangelia wg. św. Mateusza czytana w dniu Wszystkich Świętych 1.XI.2013 r.


Mt 5, 1-12a Osiem błogosławieństw

 

«Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
B
łogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
B
łogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
B
łogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
B
łogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
B
łogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
B
łogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
B
łogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
B
łogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie».

zdjęcie pochodzi z tej strony

Po kilku latach nieobecności spowodowanej stanami prokreacyjno-zdrowotnymi zawitałam 1 listopada na rodzinnym cmentarzu. Rodzinnym, bo tutaj są pochowani moi dziadkowie oraz pradziadkowie ze strony mamy i taty.

Może wiele osób (a może wcale nie), zastanawia się co jest w tym dniu, że ludzie jadą na drugi koniec Polski, a małżonkowie dzielą się i każde rusza w swoje rodzinne strony...
Spotykamy się z bliskimi, może to rzadka okazja na co dzień, jeśli nasze życie nie obfituje w rodzinne imprezy typu śluby, komunie lub co gorsza, pogrzeby...
Wujek, który posiwiał na skroniach i ze smutkiem w oczach powtarza, że "wcześnie zaczyna w tym roku", i młodsza siostra babci, która mignęła mi przy wychodzeniu z cmentarza. Staruszka, lustrzane babcine odbicie, o lasce, z wysuszoną zapadniętą twarzą... To już nie ta rumiana, choć starsza pani sprzed jeszcze kilku lat, gdy babcia żyła...

Okazja by spotkać się z bliską rodziną. Dopóki żyli dziadkowie nestorowie rodu, po mszy na cmentarzu jechało się na obiad, do jednej lub do drugiej babci.

Teraz ich już nie ma. Zabrakło spoiwa, rodzina niby jest, ale każde rozjeżdża się w swoją stronę...
A sąsiedzi-znajomi z pobliskich cmentarnych kwater, których widywało się z roku na rok, też postarzeli się, zmienili.
Nawet same grobowce już nie te - odnowione, a zamiast lastriko - marmury.
Ale są też takie, przy których ktoś zawsze stał, siedział przy nich zgarbiony staruszek, a dziś tam nikogo nie było, a spomiędzy płyt wyrastają gałęzie. Skąd one się tam wzięły? Przecież wokół nie ma ani jednego drzewa, czy krzewu? Czy z człowieka? Na naszych oczach zaczyna się odchodzenie w niepamięć.

Cmentarz wyczyszczony dokumentnie z drzew, które pamiętam z dzieciństwa i jeszcze sprzed kilkunastu lat. Chciałam znaleźć zdjęcia z tamtych czasów. Nie znalazłam. Ale za to natrafiłam na ciekawy zbiór fotografii z okolic moich rodzinnych stron. Oglądając je, a w zasadzie szukając na nich znajomych twarzy powróciłam do obrazów pamiętanych z dzieciństwa. I dzięki tej podróży w czasie, znalazłam swój początek i uświadomiłam sobie, skąd we mnie żyje ogromne zainteresowanie i poszanowanie dla innych kultur i religii. Nad którymi zastanawiałam się często, nie rozumiejąc ich pochodzenia, nie bardzo rozumiejąc samą siebie. "Skąd się to we mnie bierze, no skąd...?"


synagoga - zdjęcie pochodzi z tej strony

Wychowanie w atmosferze miasteczka, gdzie przed laty współistniały ze sobą różne wyzwania: ewangelickie, żydowskie i katolickie, od najmłodszych lat obcowanie z obecnością starego cmentarza ewangelickiego i ewangelickiego kościoła, zasłyszane od dorosłych informacje, że cioci mama była ewangeliczką, stała obecność jednego z większych, ale niezbyt znanego szerzej monumentu upamiętniającego eksterminację Żydów w czasie II wojny światowej. W lesie rzuchowskim. Tu miały miejsce zdarzenia opisane przez Zofię Nałkowską w "Medalionach" w opowiadaniu "Człowiek jest mocny". To miejsce, które ku memu miłemu zaskoczeniu wymienia też ksiądz Lemański. Wymieniał...

Zwiedzając 10 lat temu w Londynie Imperial War Museum, miałam okazję zobaczyć ogromną makietę Auschwitz-Birkenau, ale na jednej ze ścian w sali natrafiłam na notkę, że obóz w Chełmnie nad Nerem był pierwszym obozem straceń przygotowanym przez hitlerowskich Niemców w celu unicestwienia Żydów, jeszcze przed Oświęcimiem, przed Bełżcem, Sobiborem, i innymi bardziej znanymi - informacja dostępna tutaj.


zdjęcie pochodzi z tej strony

Jeszcze z dzieciństwa pamiętam, że treść tych słów znaleziono na miejscu tego pomnika napisaną krwią na kartce papieru.

Zainteresowanych odsyłam na stronę portalu gminy Dąbie. A zwiedzających i podróżujacych zapraszam w te miejsca.


Epilog:
Przyjeżdżając w czasie studiów do mego rodzinnego miasta lubiłam przejść się (40 minut drogi) wieczorem na rozświetlony cmentarz. Albo obserwować łuny bijące znad kolejno mijanych nekropolii, kiedy wracaliśmy od rodziny już po zmroku. To było niepowtarzalne uczucie widzieć to i być tam, wśród nich, kiedy już było prawie pusto. Pękające szklane znicze powodowały nagłe drżenie w sercu, ale bardziej bałam się ludzi, którzy czasem znajdowali się tam wieczorem bez refleksji i bez poszanowania dla miejsca, w którym się znajdują. Tę tradycję przejął potem po mnie mój brat.

Było tak: jednocześnie ciemno i jasno:

zdjęcie pochodzi z tej strony
 Na zakończenie piękny cytat z Księgi Mądrości (podkreślenie moje):

Panie, świat cały przy Tobie jak ziarnko na szali, kropla rosy porannej, co spadła na ziemię. Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili. Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił.
Jak
żeby coś trwać mogło, gdybyś Ty nie powołał do bytu? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia.
Bo we wszystkim jest Twoje nie
śmiertelne tchnienie. Dlatego nieznacznie karzesz upadających i strofujesz przypominając, w czym grzeszą, by wyzbywszy się złości, w Ciebie, Panie, uwierzyli

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...